Owszem, w końcu scenariusz napisał sam Irving, ale jeśli oczekuje się dokładnie tego, co działo się w "Modlitwie za Owena", to można być zwiedzonym. W filmie wszystko zostało zminimalizowane, to jakby 1/10 książki, a i tak w innej wersji. Ale dzięki tej ekranizacji pokochałam Owena, do którego nie byłam do końca przekonana, czytając powieść.
Niemniej - film doprowadził mnie do łez, płakałam chyba całe ostatnie dwadzieścia minut.