Myślę, że z tego filmu można było spokojnie wycisnąć coś ciekawszego, mocniejszego, mniej oklepanego, coś bardziej w kierunku Gran Torino niż w stronę typowego hollywoodzkiego banału. Za banał uważam cały wątek miłosny i nieomylność Gusa. Postać Johnny'ego Flanagana moim zdaniem zbędna, przynajmniej w takiej formie jaka została przedstawiona . Relacje John & Mickey można by zastąpić czymś innym, chociażby jakimiś retrospekcjami (relacje głównego bohatera z żoną, córką itp.)
Nie mniej jednak, mało ważne jak ja bym to widział, tylko jak to wygląda.
A wygląda przyzwoicie. Można wyczuć ten "Eastwoodowski humor", niektóre sceny czy dialogi mogły wzbudzić dłuższy uśmiech na twarzy. Clint taki jak zawsze, taki jakiego oczekujemy i lubimy; twardy, cyniczny, nieco zgorzkniały, ale zabawny i wiarygodny. Adams ok. Do Justina nic nie mam, ale to chyba nie ten poziom aby grać obok Eastwooda i jakby nie patrzeć - w dramacie. Muzyka nie zostaje w pamięci. Technicznie nie ma się do czego przyczepić