To co robi główny bohater to wcale nie negacja istnienia. To nic. Bycie w niebyciu. Chce istnieć i nie istnieć, paralelnie. Nie chce ani lubić, ani nie lubić. Chce widzieć nie patrząc, patrzeć nie widząc. Nie chce ani do przodu, ani do tyłu. Chce żyć w zawieszeniu, ponad światem, ponad czasem, ponad życiem. Drastycznie zrywa wszystkie więzy łączące go ze społeczeństwem – rzuca szkołę, przestaje mówić, ogranicza się do niezbędnych do przetrwania czynności. Snuje się po ulicach bez celu, bo to właśnie główne założenie – bezcelowość. Po czasie uświadamia sobie jednak, że jakkolwiek będzie się starał, czegokolwiek sobie nie odmówi, cokolwiek sobie narzuci – nie wygra. Nie chce ani oddychać, ani nie oddychać – ale oddycha. Nie chce słyszeć, ani nie słyszeć – ale słyszy. Nie chce być, ani nie być – ale jest. Powoli popada w obłęd - jest przerażony.
więcej na blogspocie.
Ale to było wszystko powiedziane przez narratorkę, że chce być i nie być jednocześnie. Tematyka ciekawa, a film strasznie nudny; książkę na pewno przeczytam.
Ten film to studium depresji. Każda osoba w depresji bez trudu odnajdzie w tym filmie siebie.