38. Warszawski Festiwal Filmowy powoli dobiega końca. Dziś poznamy laureatów konkursów (szukajcie newsa na stronie głównej Filmwebu). Seanse potrwają jednak do jutra. Wciąż można więc przebierać w ciekawym programie. Regularnie przez cały festiwal dzielimy się z Wami recenzjami filmów, które widzieliśmy. Pod
linkiem TU znajdziecie natomiast przygotowane przez nas zestawienie najciekawszych filmów festiwalu. W kolejnej relacji recenzujemy "
Klondike" opowiadające o absurdzie wojny w Ukrainie oraz "
Kolory ognia" będący adaptacją powieści
Pierre'a Lemaitre'a. Fragmenty recenzji znajdziecie poniżej.
***
"Ziemia obiecana" – recenzja filmu "Klondike", reż. Maryna Er Gorbach
autor: Gabriel Krawczyk
Kiedy wali się niebo, fraza o dachu nad głową brzmi jak wspomnienie z lepszego świata. W lipcu 2014 roku w regionie Doniecka szczególnie trudno o podobne marzenia. Pobliska granica z Rosją nagrzewa się, by w końcu stopnieć w atmosferze trwającego do dziś zbrojnego konfliktu. Wówczas polityka rozdziera ściany ukraińskich domostw. Odbita rykoszetem przemoc z siłą moździerza wkracza do mieszkania Irki (
Oksana Cherkashyna) i Tolika (
Sergey Shadrin): prorosyjscy separatyści z sąsiedztwa, celowo lub nie, zamieniają ich salon w scenę z widokiem na wojnę. Uciekać? Pomidory z pola wciąż czekają przecież na zerwanie, a krowa i kurczaki domagają się napojenia. Niedługo pojawi się dziecko; może to dobrze, że z wyjściem na świat daje sobie na wstrzymanie. Polityka wkracza z butami do wiejskiej prywatności Irki i Tolika, choć ci woleliby trzymać się od niej z daleka… Nie na tyle jednak, by porzucić rodzinną ziemię. Coś zaciekle ich przy niej trzyma. Sentyment? Plany na przyszłość? Złudna nadzieja?
"
Klondike", nagrodzony na festiwalach Sundance i Berlinale ukraiński kandydat do Oscara, jest jedną z tych opowieści, które absurd wojny odsłaniają w łatwości, z jaką wdziera się ona do codzienności zwykłych rodzin. Realia wschodnich rubieży obwodu donieckiego to surrealizm spadającego z nieba fotela z przypiętym pasami bezpieczeństwa ludzkim ciałem; to surrealizm tropikalnych palm na obdartej tapecie, dzielącej kadr ze smużką dymu na horyzoncie; to surrealizm piłkarskich emocji przed telewizorem, gdy w tle jeszcze przed chwilą latały bezpańskie pociski. Brzmi efekciarsko? W rygorystycznej reżyserii
Maryny Er Gorbach groza przychodzi z drugiego planu lub dzieje się poza kadrem. Niczym w "
Czarnobylu", zapowiedź katastrofy sugeruje znakomity pejzaż dźwiękowy, a kojarzące się z kinem
Tarkowskiej kontemplacji, oszczędne w cięciach, panoramiczne ujęcia (
Svyatoslav Bulakovskiy) w błyskotliwej inscenizacji uderzają bogactwem znaczeń.
Umieszczając nas w proscenium domowej ruiny i każąc z dystansu przyglądać się strefie wojny, twórcy "Klondike" pokazują, jak podobne egzystowanie wykoślawia ideę prywatności, zmienia granice tego, co postrzegamy jako bezpieczne, rozciąga lub skraca miary przestrzeni, w oparciu o które człowiek buduje własną tożsamość. Ukraińska ziemia pod zajmującym większość kadru szarym niebem wcale nie chroni jej mieszkańców. Ironia tytułu odwołującego się do amerykańskiej gorączki złota z końcówki XIX w. znajduje realizację w atmosferze zagrożenia, gdy auta i postacie na widnokręgu reprezentować mogą każdą ze stron bratobójczego konfliktu.
Całą recenzję filmu "Klondike" znajdziecie na karcie filmu pod linkiem TUTAJ. ***
"Międzywojnie zdrady i zemsty" – recenzja filmu "Kolory ognia", reż. Clovis Cornillac
autor: Marcin Pietrzyk
Podczas gdy Hollywood eksperymentuje z kinem historycznym, dokonując jego reinwencji, Francuzi pozostają wierni gatunkowej klasyce. Czasem wychodzą z tego dzieła niemalże perfekcyjne ("
Stracone złudzenia"
Xaviera Giannoliego), czasami filmy jedynie poprawne. I takie też są "
Kolory ognia"
Clovisa Cornillaca.
"
Kolory ognia" to adaptacja drugiego tomu tryptyku powieściowego
Pierre'a Lemaitre'a, który zresztą sam przygotował scenariusz. Cykl stanowi próbę nakreślenia rozpiętej pomiędzy pierwszą a drugą wojną światową panoramy Francji. Tom pierwszy został już zekranizowany przez
Alberta Dupontela pod tytułem "
Do zobaczenia w zaświatach". O ile oba książkowe tomy są ze sobą połączone fabularnie – opowiadają bowiem o losach rodziny Péricourt, o tyle z filmami jest inaczej.
Cornillac nie dystansuje się od filmu
Dupontela, ale też się do niego nie odnosi. Skupia się wyłącznie na postaci Madeleine i jej zemście. Dzięki temu "
Kolory ognia" ogląda się jak dzieło autonomiczne. Nawet przez moment nie czuć, że widza coś omija, jeśli wcześniej nie widział "
Do zobaczenia w zaświatach".
"
Kolory ognia" to opowieść o fabularnym rozmachu godnym arcydzieła operowego. Madeleine Péricourt poznajemy w momencie śmierci jej ojca, bankowego magnata. Film rozpoczyna się od przygotowań do pogrzebu i dramatycznej sceny, w której Paul – syn Madeleine – rzuca się z okna wprost na trumnę z ciałem dziadka. Od tego momentu życie bohaterki będzie gwałtownie pikowało w dół. Niby zostanie dziedziczką fortuny, ale po odrzuceniu miłosnej deklaracji zaufanego doradcy zmarłego ojca, stanie się obiektem wyrafinowanego spisku. Tajemnice, zdrady, gra na jej lękach i poczuciu winy doprowadzą ją na dno. Kilka lat później, w Europie zmieniającej się pod wpływem dochodzącego do władzy we Włoszech i Niemczech faszyzmu, Madeleine zyska jednak okazję, by odpłacić tym, którzy doprowadzili ją do ruiny. Tak rozpoczyna się niebezpieczna gra, w której stawką jest nie tylko zemsta, ale i sprawiedliwość.
Całą recenzję filmu "Kolory ognia" można przeczytać na karcie filmu pod linkiem TUTAJ.